literature

Pierwszy i ostatni

Deviation Actions

bibi-wish's avatar
By
Published:
251 Views

Literature Text

Pierwszy i ostatni - Xellos x Zelgadis


Gdy chciałem usłyszeć Twój głos
Wiatr uczynił mnie głuchym
Kiedy chciałem Cię ujrzeć
Mgła zamknęła mi oczy
A kiedy chciałem Cię dotknąć
Moje dłonie oplotły powoje

A nic tak nie koi jak wiatr
A nic tak nie tuli jak mgła
A nic tak nie leczy jak zioła


Akurat Jak zioła


- Jak mogłeś?! - Zelgadis patrzy na mnie jak na potwora, którym przecież jestem. Wielu już patrzyło na mnie w taki sposób, ale tylko jego wzrok sprawia, że coś boli mnie w środku i chce mi się płakać. A może tylko mi się tak wydaje, przecież tacy jak ja nie czują smutku ani nie płaczą. Nie znają też czegoś takiego jak miłość czy pożądanie, więc czymże jest to dziwne i całkiem przyjemne ciepło, które mnie ogarnia, gdy kamienno skóry mag jest przy mnie? Jak ludzie nazywają to... hm... „uczucie”?
Uśmiecham się tylko chytrze i powoli otwieram oczy, patrząc na niego tak, by poczuł się mały i słaby. On jeszcze nie rozumie, że to jeden z elementów gry, którą steruję w imieniu Zellas, aby mogła mieć niezłą rozrywkę. Niewiele rzeczy na tym świecie potrafi rozbawić ją tak, jak ludzkie cierpienie i zmaganie się z przeciwnościami losu. A ja jestem jej winien chociaż to, wszak ofiarowała mi życie. Jestem jej winien dusze tych, których sobie upatrzyła, albo choćby cień ich bólu.
Dlatego poprowadziłem Zelgadisa, Linę i Gourry'ego na pewną śmierć; zaciągnąłem ich na bitwę, w której nie mają szans na wygraną. Zbyt wiele razy mieszali się w plany utworzenia nowego światowego porządku, by ktoś miałby nie życzyć im zgonu w najmniej przyjemny i nieludzki sposób. Śmiertelnicy to tak mało skomplikowane istoty... Wystarczy rzucić niektórym proste hasło „skarb”, a już są gotowi na podróż w nieznane, nie bacząc na jej konsekwencje ani wiarygodność źródła. Cóż ich obchodzi, że domniemany skarb ukryty jest w Krainie Umarłych, skąd nie wraca żaden głupiec, który za życia postanowił przekroczyć jej bramy? Oni są inni, silniejsi i lepsi od każdego innego chciwca, co kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Wiedzą, że są w stanie pokonać grupę Umarłych, którzy pragną ich mięsa i krwi, rzucają więc jedno zaklęcie, dwa, dziesięć... Jeden z nich nie zna się na magii, więc broni się zaciekle przy pomocy miecza. Jedno cięcie, dwa, dziesięć... Aż w końcu zaczyna im brakować sił i tchu, aby się bronić. Zatrute powietrze Krainy Umarłych zaczyna działać z całą mocą na osłabione ciała, tak że Lina traci w końcu przytomność, to samo Gourry. I zanim Umarli sięgają po nich jak po dawno wyczekiwany pokarm, zjawiam się ja, a Zelgadis rzuca to wcześniej wspomniane „Jak mogłeś?!”
- Czy nie tego potrzebowaliście? Przygody i ryzyka, jak zawsze? Przecież jesteście do tego stworzeni! - Śmieję się głośno i drwiąco, chociaż wcale nie jest mi do śmiechu. Zelgadis rzuca mi wielce znaczące SPOJRZENIE. Nienawidzę, kiedy tak na mnie patrzy. Tylko wtedy naprawdę czuję się POTWOREM.
- Nie wiesz, dlaczego to zrobiliśmy – mówi agresywnie i zaciska pięści w sposób sugerujący, że chce mnie uderzyć. Często tak wygląda, kiedy już się spotykamy, bo też często ośmielam się robić na złość i jemu, i jego kompanom w dość wyrafinowany sposób...
- Nie trzeba być mędrcem, żeby wiedzieć, dlaczego TY to zrobiłeś – tym razem patrzę na niego jak znawca jego duszy, choć wcale nim nie jestem, a tak bardzo pragnąłbym być. Zelgadis nie ma już szans na to, aby zareagować na moje słowa, bowiem pada ofiarą jednego z Umarłych. Nawet jego kamienna skóra nie jest odporna na ich nasączone jadem szpony, ostrzejsze nawet od najostrzejszej brzytwy.
Widok jego ciała opadającego bezwładnie na ziemię powinien napawać mnie radością, ale dzieje się coś zupełnie innego. Nagle czuję rozdzierający ból gdzieś w środku i mam ochotę krzyczeć, chociaż głos nie chce wydobyć się z moich ust. Jakaś niepojęta siła ściska mnie za krtań, nie pozwalając wyrzec nawet słowa. Podbiegam więc do niego, chcąc ratować, ale podnosi się powoli i mimo bólu podchodzi do swoich przyjaciół, aby ich chronić. A we mnie rodzi się chęć chronienia jego za wszelką cenę, choć to przecież niedorzeczne – jakim cudem JA mógłbym chcieć czegoś takiego?! Może dlatego, że kiedy na niego patrzę, wydaje się taki kruchy i słaby... Biedny, mały człowieczek...
Materializuję się u jego boku, gotów pomóc, ale rzuca mi takie spojrzenie, że stanowczo wypowiedziane: „odwal się” byłoby naprawdę bardziej subtelne. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak czekać, aż zmęczy się marnowaniem energii na rzucanie zaklęć i - idąc w ślad Liny i Gourry'ego – straci przytomność. Przyznaję, że jest silny i uparty, co mi się niesamowicie podoba, ale w niektórych sytuacjach bywa to irytujące. Na przykład teraz. Wiem jednak, że jestem ostatnią osobą, od której oczekiwałby pomocy, szczególnie że jestem też tą, co wpakowała go w kłopoty. Nigdy nie może przeczuć, na ile szczere są moje szczere chęci.
W końcu jego siły słabną, a on pada pomiędzy swoimi przyjaciółmi, tak słaby i bezbronny, że każdy mógłby w jednej chwili zgnieść go w proch. Ale ja na to nie pozwolę. Zabieram Zelgadisa z Krainy Umarłych, co czynię także z jego przyjaciółmi. Podejrzewam, że gdybym zostawił ich tam na pastwę losu, nigdy by mi tego nie wybaczył. Robię więc to tylko i wyłącznie dla niego... i może w pewnym sensie dla siebie.
Nie taszczę ich do miasta, żeby mogli odpocząć w gospodzie, tylko zabieram w ustronne i ciche miejsce nad rzeką. Woda uspokaja skołatane nerwy, wycisza. Mam nadzieję, że im pomoże, choć nie powinno mnie to w ogóle obchodzić. Sprawdzam, czy zatrute powietrze im nie zaszkodziło, ale słyszę bicie ich serc i czuję ich oddechy. Więc żyją. Dlaczego myślę o tym bez żalu, a nawet z ulgą? Mam czas, by się nad tym zastanowić, nim się zbudzą. Trzeba mi teraz zająć się raną Zelgadisa – skóra na jego ramieniu zaczęła robić się czarna... Zdejmuję jego koszulę i dotykam skaleczonego miejsca. Mag wykrzywia się przez sen, co nieco mnie cieszy, nie z jakichś sadystycznych pobudek tylko dlatego, że daje jakiekolwiek znaki życia. Mógłbym „wyciągnąć” jad z jego organizmu, wkładając palce w ranę i nimi „wyssać” go do ostatniej kropli. Ale po co? Są inne sposoby, jeden nawet całkiem... przyjemny.
Dotykam wargami jego przyjemnie chłodnej i szorstkiej w dotyku skóry, otaczając nimi ranę. Wystarczy raz wciągnąć powietrze, by gorzkawy płyn wypełnił mi usta i gdybym mógł, wykrzywiłbym się. Wkrótce ten obrzydliwy smak miesza się ze słodyczą krwi, dzięki czemu wiem, że mogę przestać. Wypluwam wstrętną ciecz, po czym spoglądam na ramię Zelgadisa. Czerń, która otaczała jego ranę, zaczyna powoli znikać, na co mimowolnie się uśmiecham. Coś we mnie skacze z radości na myśl o tym, że może nic takiego mu nie będzie. Opatruję go kawałkami swojej peleryny, którą w tym celu podarłem, czując się dziwnie lekko i przyjemnie pomagając mu. Po raz ostatni sprawdzam, czy wszystko z nim w porządku, a kiedy okazuje się, że tak, postanawiam na chwilę się oddalić.
Siadam nad rzeką i płuczę usta wodą, aby zmyć z nich posmak goryczy, choć do końca to się nie udaje. Cóż, trudno. Ja na pewno od tego nie umrę. Fakt, że teraz najchętniej zjadłbym coś słodkiego, to inna sprawa. Potem wpatruję się w wartki nurt rzeczny, co pozwala mi oczyścić umysł – czasami dobrze jest o niczym nie myśleć. Nawet ja potrzebuję się odprężyć, by łatwiej znosić balansowanie na granicy pomiędzy tym, co muszę, tym, co powinienem i tym, czego chcę – tego ostatniego w moim życiu jest tak niewiele... Pozwalam, aby w mojej głowie zapanowała pustka i ciemność, a oczy niczym w hipnozie spoglądały w płynącą u moich stóp rzekę. Nie zważam na upływ czasu, bo czym on jest w porównaniu z całą wiecznością? Ci, którzy skrupulatnie odmierzają każdą sekundę, zwykle są zbyt zabiegani, aby zatrzymać się choć na chwilę i odpocząć od zgiełku wokół siebie. Tak, upływające chwile bywają bardzo mało ważne dla tych, co żyją już na tym świecie kilkaset lat. Tak mało, że dopiero kiedy nagle wokół mnie zaczyna się ściemniać, niepokój powoli zalewa moją duszę. Wszystko inne z moich myśli wypiera jedno pytanie, którego zupełnie się nie spodziewam: „A jeśli on się nie obudzi?” Absurd. Przecież byłem przy nim niedawno... Ale jaki czas temu to „niedawno” miało miejsce? Jak długo siedziałem tutaj, starając się nie myśleć o niczym, w rezultacie myśląc o wszystkim? Jak długo siedziałem tutaj, zamiast zadbać o NIEGO?!
- Xellos, ty stary draniu, jeszcze raz wytniesz nam taki numer, a gorzko tego pożałujesz! - Za sobą słyszę wrzask przebudzonej Liny, po czym czuję mocne uderzenie w głowę. To nie boli, ale wydaję z siebie głośny jęk, żeby chociaż raz poczuła satysfakcję dokopania komuś takiemu jak ja. - Coś ty się tak ostatnio uwziął, żeby nas zabić, co?! Bywałeś wredny i szczwany, fakt, ale to już przechodzi wszelkie pojęcie! Tylko nie wymawiaj się swoją panią, nie wierzę, żeby była AŻ TAK upierdliwa! - Woła tonem oburzonej pięciolatki, obchodząc mnie dookoła, żeby widzieć moją twarz. Wyraz jej własnej z lekko podenerwowanego (TAK, może być jeszcze bardziej wkurzona i wrzaskliwa) zamienia się w osłupiały, sam nie wiem, dlaczego. Patrzy na mnie przez chwilę w milczeniu, jakby widziała mnie po raz pierwszy i chciała sobie dokładnie pooglądać. - Hej, Xell, to aż tak bardzo bolało? - Pyta nieco łagodniejszym tonem, przekręcając z ciekawości głowę w bok.
- Nie – kręcę głową w geście zaprzeczenia i uśmiecham się z wymuszeniem. - Dlaczego pytasz? - Nie odpowiada, tylko gładzi nieco mechanicznie mój policzek, po czym odsuwa prędko dłoń. Jest mokra i pachnie czymś słonym... Dopiero na ten widok uświadamiam sobie, że płaczę.
- No, to skąd to się wzięło? - Pyta, nieco zbyt natrętnie o coś, czego sam nie potrafię wytłumaczyć. No właśnie, skąd łzy akurat w MOICH oczach? Tacy jak ja nie czują czegoś takiego jak smutek czy żal. Poprawka. Tacy jak ja nie czują nic. Chyba. - Więc? - Nalega, na co mogę jedynie wzruszyć ramionami i zmusić się do swojego Uśmiechu Numer Jeden, zarezerwowanego dla słów:
- To tajemnica!
Lina wygląda w tej chwili tak, jakby znów chciała mnie uderzyć, ale tego nie robi, najwyraźniej nie widząc w tym sensu. Siada obok mnie, nie patrząc zupełnie w moją stronę, za co jestem jej wdzięczny. Mam ochotę zapytać, czy sprawdzała stan zdrowia Zelgadisa, ale słowa w tajemniczy sposób nie chcą mi przejść przez gardło. Muszę się uspokoić, znów wyciszyć. Otrzeć oczy z tych przeklętych łez i chociaż przez chwilę nie myśleć, że z mojej winy mogła zginąć jedyna istota, którą... No właśnie – którą co? Podziwiałem, pragnąłem, tęskniłem, na swój pokręcony sposób lubiłem... A może wszystko to po trochu?
- Masz szczęście, że nic takiego im się nie stało – stwierdza rudowłosa czarodziejka, zarzucając prowizorycznie wykonaną wędkę. Nie mówi samolubnie „nam”, tylko „im”, jakby jej własne życie było niczym w porównaniu z życiem kompanów. - Gourry pewnie obudzi się, kiedy poczuje jedzenie. Tylko o Zela trochę się martwię... - Posępnieje nagle, a ton jej głosu i poważna mina zaczynają wzbudzać we mnie silny niepokój... - Chyba go z łaski swojej opatrzyłeś, czego się po tobie nie spodziewałam – w jej głosie wyczuwam pogardę dla mnie i całego mojego rodu. A może tylko dla mnie. - Ale stracił dużo energii i   ciężko mu będzie odzyskać siły. Pewnie chciał się bawić w naszego zbawcę, wariat. Xell... Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Nie wiem, „jak” na nią patrzę, ale wewnątrz czuję coś, czemu daleko do przyjemności. Zimny i oślizły wąż pełzający w środku, powodując dreszcze i ochotę na krzyk, ucieczkę, szaleństwo. Czy to właśnie ludzie określają mianem „przerażenia”? Lina spogląda na mnie i znów przygląda się tak uważnie, jakby chciała wyczytać z mojej twarzy cokolwiek. Teraz pewnie wydaje się to dziecinnie proste. Fakt, że „czuję”, czyni mnie całkowicie bezbronnym psychicznie. Pewnie to dlatego Mazoku nie posiadają i nie rozumieją tych bardziej „ludzkich” uczuć.
- Zachowujesz się jakoś dziwnie – stwierdza dziewczyna, a jej słowa dopełnia westchnienie pełne rezygnacji. Nie musi tego mówić, sam zdaję sobie sprawę, że dzieje się ze mną coś niepojętego. Ale tylko ja wiem, że stan ten trwa od chwili, gdy po raz pierwszy spotkałem na swojej drodze jednego z jej towarzyszy. - Ale przyczyna jest pewnie tajemnicą – no proszę, jaka pojętna dziewczynka.
- Zgadza się – odpowiadam, tym razem nie wkładając w uśmiech aż takiego wysiłku. - Mówiłaś, że Zelgadis jest osłabiony? - Pytam dla pewności, aby dać jej do zrozumienia, że trudno mi było zarejestrować ten fakt.
- Tak i to dość poważnie. Podleczyłabym nieco jego ranę, ale sama nie mam na razie sił – tłumaczy, a na jej policzkach wykwita rumieniec zażenowania. Podziwiam w ludziach to, że mimo wszystko potrafią przyznać się do własnej słabości. Cóż z tego, że sam niejednokrotnie to czyniłem? Zwykle sytuacja tego ode mnie wymagała i też zwykle mijało się to z prawdą.
Podnoszę się z ziemi i odchodzę bez słowa, nie wiedząc po prostu, co powiedzieć. „Pójdę zobaczyć, co z nim”? „Zaniepokoiłaś mnie, więc muszę sam sprawdzić, jak się czuje”? Toż to absurd! I w moich ustach, ba!, nawet w myślach takie słowa brzmią śmiesznie. Podchodzę do leżącego w cieniu drzew Zelgadisa i wpierw przyglądam mu się z góry. Jego pierś unosi się wprawdzie w takt oddechu, ale jest on płytki i urywany (jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć?!). Nie rusza się, a jego twarz jest tak spokojna i łagodna, że mógłbym na nią patrzeć całą wieczność. Niestety, nie mamy aż tyle czasu.
Bywają na tym świecie nieco szalone sposoby, aby zregenerować siły osłabionej i rannej istoty. Niektórych z nich żaden Mazoku nie użył na śmiertelniku, w głównej mierze dlatego, że nie miał po temu żadnego powodu. Dlatego trudno jest przewidzieć ich skutki, ale wiem, że nie mam innego wyjścia. Mogę przekazać Zelgadisowi maleńki ułamek mojej energii, nie bacząc na konsekwencje. Przeczuwam, że może to być nasze ostatnie spotkanie, bowiem są granice, których NAPRAWDĘ nie powinienem przekraczać. Cóż, więc przynajmniej uczynię to w taki sposób, żebym miał za co pokutować.
Podchodzę bliżej kamienno skórego maga i przyklękam u jego boku. Pochylam się nad nim i rozchylam delikatnie palcami jego wargi, po czym zamykam je własnymi, ofiarowując mu cząstkę siebie. Nawet usta ma szorstkie i chłodne, ale jest to zaskakująco przyjemne doznanie... Mam ochotę zrobić coś więcej, poczuć go intensywniej, ale przecież nie o to tutaj chodzi. W dodatku już zaczyna się poruszać, na razie ostrożnie, ale widocznie mój sposób działa. Za sobą słyszę jakieś wrzaski, które najprawdopodobniej należą do Liny. Również w mojej głowie rozlega się doskonale mi znany, kobiecy głos: „Wracaj! Wracaj! Coś ty zrobił, Xellosie?!” Pozwalam sobie odsunąć nieco w czasie moment powrotu do „domu” i otrzymania kary, pragnę bowiem jeszcze choć raz spojrzeć w oczy Zelgadisa. Kiedy odrywam swoje usta od jego własnych i spoglądam na niego, patrzy na mnie ze strachem, ale i zdezorientowaniem. Ponadto rumieni się tak uroczo, choć sam nie wiem, czy ze wstydu, czy złości... I nie dane jest mi już się o tym przekonać, bo czyjaś niewidzialna siła zaczyna przyciągać mnie do siebie, pragnąc zabrać od niego jak najprędzej. Uśmiecham się więc do niego smutno i rzucam tylko lakoniczne:
- Pa pa... - I znikam...

- Czy to było konieczne, Pani? - Pytam, spoglądając na nią niczym psiak, którego zdenerwowana właścicielka uraczyła nagłym i bolesnym kopniakiem. Nie pierwszym i nie ostatnim, rzecz jasna.
- Oczywiście – kiwa powoli głową, aby jeszcze umocnić swoje potwierdzenie. Nie patrzy na mnie, jakby to było karą za moją niekompetencję. - Twoje miejsce jest tu, przy mnie, moje dziecię. Świat śmiertelników nazbyt cię omotał i trochę mnie to niepokoi...
Nic nie mówię, tylko zagryzam wargi, nie chcąc protestować. Wiem, że Zellas ma rację i wiem też, że sporo czasu upłynie, zanim znów pozwoli mi zejść na ziemię. Wpierw zrobi coś z moim umysłem i z tą powłoką, którą przyoblekam zawsze, kiedy pokazuję się tam, wśród śmiertelników. A ja nie będę protestował, przyjmując posłusznie do wiadomości, że tak powinno być. W końcu jestem winien jej dozgonną wdzięczność, nieprawdaż?
- Chciałbym zrobić coś dla niego... - Szepczę, choć taka postawa może być odebrana tylko w negatywny sposób. I tak w istocie się dzieje. Zellas podchodzi do mnie prędko i wymierza siarczysty policzek. To nigdy nie boli, ale przecież nie o ból tutaj chodzi, tylko o upokorzenie.
- Weź się w garść – nakazuje, machając mi przed nosem swoją cygaretką. - Doprawdy, śmiertelnicy zepsuli cię, zmienili nie do poznania! Od kiedy to TY miałbyś ZROBIĆ coś dla KOGOŚ poza MNĄ? - Pyta, akcentując dość wyraźnie i stanowczo niektóre słowa. Wystarczy jednak krótkie spojrzenie w moją stronę, by pojęła, że tym razem nie mam ochoty odgrywać roli niewolnika, choć jestem jej tworem.
- Wiesz przecież, że istnieje sposób, który może mnie uleczyć z tych ludzkich pragnień, a nawet sprawić, że ci na ziemi o mnie zapomną – mówię tym razem stanowczo i patrząc jej uważnie w oczy. Wiem, że rozumie i że trudno jej podjąć decyzję. Jeśli powie „nie”, będzie musiała użerać się ze mną takim, jakiego widzi teraz. Jeśli powie „tak”, odzyska mnie tylko dla siebie.
- Jesteś gotów aż na to? - Pyta, odkładając cygaretkę gdzieś w przestrzeń. Nadal nie potrafi uwierzyć, że ktoś taki jak ja może się poświęcić dla kogokolwiek innego niż on sam czy ona. - Kim on jest, że byłby w stanie mi ciebie odebrać? - Podchodzi bliżej i gładzi mnie po policzku, który przed chwilą uderzyła. Uśmiecham się, bardziej do swoich myśli, niż do niej samej.
- Kimś wyjątkowym. I jest tego wart.
- Skoro tak mówisz.. - Wzdycha głośno, niezbyt zadowolona z takich słów wypływających właśnie z moich ust. - Zamknij oczy. To zaboli tylko raz...
Kładzie dłonie na moich skroniach i przez jakiś czas czuję w nich lekkie mrowienie połączone z dziwnym uczuciem, jakby czegoś we mnie ubywało. Nagły ból, niczym uderzenie kilku gromów na raz, następuje dopiero później i wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Jakaś dłoń wdziera się w moje wnętrze i wyrywa jego część, zostawiając niezałataną dziurę. Kiedy dłoń znika, jest już po wszystkim. A ja czuję się... właściwie, czy w ogóle czuję? Jestem pustką, niczym. Niby istnieję, choć tak naprawdę mnie nie ma.
- Skończyłam. Spójrz – proponuje Zellas, a ja zastanawiam się, CZYM mam patrzeć, JAK mam patrzeć?! Ale nagle dostrzegam to, co chcieliśmy stworzyć, dryfujące w pustce i tak kruche, bezbronne...
- Udało się – stwierdzam beznamiętnym tonem, a ona kiwa z zadowoleniem głową.
- Tak, udało. Nasze dzieło może udać się na ziemię, a jako że tak się poświęciłeś, możesz w związku z nim poprosić o trzy przysługi.
- Chcę, żeby ta istota spotkała kiedyś Zelgadisa Greywordsa – mówię bez zastanowienia, na co Zellas kiwa potakująco głową, jakby tego właśnie się spodziewała. - Chcę zobaczyć to spotkanie. A potem nie chcę mieć już nic wspólnego ani z tymi dwoma, ani z towarzyszami któregokolwiek z nich.
- Niech więc tak będzie – zgadza się, zsyłając nasze dzieło na ziemię...   

Lina rozgląda się uważnie po antykwariacie, a nie dostrzegając nikogo, kto mógłby przyłapać ją na gorącym uczynku, uśmiecha się złowieszczo i usiłuje wyrwać kartę z księgi. Rozlega się cichy chrobot, jaki wydaje z siebie darty na kawałki papier. Na ten widok i dźwięk pewnie przeszyłby mnie dreszcz, a kogo innego najwyraźniej przyzywa na ratunek niszczonemu woluminowi. Tak, znajduje się ktoś, kto reaguje na ten przejaw wandalizmu.
- Tego nie robi się książce! - Woła nie kto inny, jak to stworzenie, co było niejako dziełem Zellas i moim. Kładzie dłoń na księdze i wpatruje się karcąco w rudowłosą czarodziejkę. - Nikt cię nie uczył, dziewczynko, że książki należy szanować?
Lina wpatruje się w niego przez chwilę z olbrzymim zdumieniem, nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Pewnie sam bym nie uwierzył, gdyby ktoś postawił przede mną idealną kopię mojego... hm... „wroga”? „Chwilowego sojusznika”? Sam nie wiem, kim byłem dla niej i jej towarzyszy podróży... W końcu podchodzi bliżej młodzieńca i woła, jak to ona, bez żadnego umiaru:
- Xellos?!
Chyba powinno mi być miło, że mnie pamięta, choć pewnie w jej wspomnieniach nie jawię się nikim wartym zapamiętania. Nie należę do tych, o których opowiada się gawędząc o tym i owym przy herbatce, raczej straszy się niegrzeczne dzieci, kiedy nie chcą pójść spać o wyznaczonej porze. A ta istota do mnie podobna wpatruje się w rudowłosą klientkę w taki sposób, jakby nie rozumiała, dlaczego nazywa się ją właśnie tak. Nic w tym dziwnego, o mnie – swoim pierwowzorze - nie wie absolutnie nic i tak jest dla niej znacznie lepiej.
- Wybacz, dziewczynko, ale chyba mnie z kimś mylisz – wyjaśnia w końcu to stworzenie, marszcząc lekko brwi. - Nie jestem żaden Xellos, tylko Tenatae.
Mam ochotę wykrzywić się choć trochę, kiedy wymawia to imię, ale nie potrafię, rzecz jasna. „Niebiański dar”? Bogowie, kto go tak nazwał?! Nie przypominam sobie, abyśmy z Zellas nadawali mu jakiekolwiek imię, szczególnie TAKIE... Tak że musi być ono sprawką kogoś, kto go odnalazł.
Lina przygląda mu się przez jakiś czas podejrzliwie, zapewne mając go za mnie i uważając, że znów pragnę z niej zakpić, a może nawet zabić. Niezbadane są życzenia Zellas i moje podejście do ludzkiego życia, zdążyła się już o tym wielokrotnie przekonać. Gdybym mógł, powiedziałbym jej, że nie musi się już martwić, bowiem nigdy więcej mnie nie zobaczy. Podejrzewam, że niesamowicie by to ucieszyło zarówno ją, jak i jej kompanów. Ot, jeden z problemów właśnie przestał istnieć.
- No, ja... eee... szukam, hm... mapy do Miasta Tysiąca Kamieni i tak się zastanawiałam, czy macie tutaj poza tą pozycją... - Jąka się i nieco rumieni, co jest jedną z jej zagrywek, próbuje zwieść go swoim dziewczęcym urokiem. Jego wielce sceptyczna mina świadczy o tym, że w tym przypadku ta metoda nie zadziałała.
- Ależ oczywiście, że posiadamy! - Z zaplecza wyłania się dziewczę o ciemno różowych włosach i fiołkowych oczach. Jej błękitna sukienka jest brudna od kurzu, zapewne z książek, które oczyszczała przed chwilą. Uśmiecha się serdecznie do Liny, po czym spogląda na Tenatae. - Brat jest ekspertem od Miasta Tysiąca Kamieni, przeczytał wszystko, co z tym związane – rekomenduje go i widać, że jest z niego niesamowicie dumna. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy... Jakim cudem on może być jej bratem?! - Mógłbyś coś znaleźć dla...
- Liny Inverse – podpowiada jej rudowłosa czarodziejka, a po twarzy antykwariuszki przemyka cień zrozumienia. Znane to nazwisko i większości ludzi powinno kojarzyć się choć trochę, co niekoniecznie dzieje się również z wyglądem.
- Cieszę się, że do nas zawitałaś, panno Lino – dziewczyna prędko przechodzi na zwrot, którego wszyscy używają względem niej. - Jestem Aiko – przedstawia się, po czym spogląda w stronę półek, między którymi zniknął jej „brat”.
Tenatae stoi w widocznym miejscu i przegląda woluminy z taką powagą, jakiej ja sam nigdy w sobie nie miałem. Jest na tyle wysoki, że nie musi stać na palcach, aby dosięgnąć na najwyższą półkę. Przesuwa smukłymi palcami po grzbietach tomów z wiedzą tajemną i porusza lekko wargami, bezgłośnie powtarzając tytuły. W końcu uśmiecha się i wyciąga starą księgę z nieciekawie wyglądającą, burą okładką, zdmuchując z wierzchu kurz. Podchodzi do Liny i podaje jej opasłe tomisko, na widok którego mina jej rzednie.
- Nie ma czegoś bardziej poręcznego? - Wypala rudowłosa czarodziejka, przeglądając stary wolumin. Prędko jednak twarz jej się rozjaśnia, bo właśnie jest on tym, czego szukała. - Jednak go wezmę. To ile płacę?
- Sztukę złota – wypala młodzieniec, patrząc na nią niezwykle surowo. Lina nie pojmuje, dlaczego księga jest tak droga, co idealnie odmalowuje się na jej twarzy. Za to ja wiem, o co chodzi i może nawet uśmiechnąłbym się, gdybym mógł. - Płacisz też za zniszczoną księgę, panno Lino i zabierasz ją ze sobą. Następnym razem dwa razy pomyślisz, nim znów zrobisz coś takiego.
Nie wygląda na zbyt zachwyconą, co więcej – prezentuje się tak, jakby zamierzała zdzielić Tenatae po głowie dzierżonymi w dłoniach księgami, po czym zbiec z nimi z antykwariatu. Okazuje się jednak, że ma inny plan, o wiele bardziej chytry, o którym sama myśl wystarczy, aby uśmiechnęła się w ten łobuzerski sposób, gdy na jej drodze stanie banda zbójców. Tenatae zdaje się być zaniepokojony tym uśmiechem, to samo jego „siostra”. Niepokój na ich twarzach zwiększa się, gdy rudowłosa adeptka Czarnej Magii nabiera powietrza w płuca i zaczyna krzyczeć:
- Życie jest pięknie! Świat jest cudowny! Szczęście uśmiecha się do ciebie, wystarczy spojrzeć mu w oczy! Idąc cmentarzem, nie widzisz samych krzyży, tylko same plusy! Pamiętaj, szklanka nigdy nie jest do połowy pusta, tylko do połowy pełna! Po co się zamartwiać? Od tego tylko przybywa nam zmarszczek!
Od tych okrzyków boli mnie coś w środku i gdybym miał ludzką postać, z całą pewnością bym zwymiotował i zaczął wić się w konwulsjach. Pomoc przychodzi nieoczekiwanie i to od kogoś, po kim bym się tego nie spodziewał. Twór mój i Zellas nie wytrzymuje tego potoku słów i kładzie dziewczynie dłoń na czole, aby sprawdzić, czy aby nie ma gorączki. Na widok tego „niby Xellosa”, który nie reaguje na hymny na cześć szczęścia, dziewczyna wzdycha z wyraźną rezygnacją. Przekonuje się pewnie o tym, że Tenatae nie może być mną i najprawdopodobniej jest człowiekiem. Już zamierza coś powiedzieć, kiedy rozlega się brzęczenie dzwoneczka, zwiastującego otwarcie drzwi. Do antykwariatu wchodzi nie kto inny, jak Zelgadis i staje jak wryty, gdy widzi niby mnie, z dłonią ułożoną na czole Liny.
- Xellos! - Krzyczy tym okrzykiem, który zwykle znaczy: „Zostaw ją, do cholery!” Może przez tą zbytnią jego dbałość o nią śmiałem często przypuszczać, że pała do niej uczuciami większymi, niż sama przyjaźń... Nawet jeśli nie zbliżył się do niej na tyle, bym mógł być tego pewien, ale mam wrażenie, że z nikim nie będzie nazbyt blisko, póki nie uzyska ludzkiej postaci. Mniemam, że ktoś obserwujący nas wszystkich z boku mógłby nazwać moje przypuszczenia „zazdrością”. Teraz mag podbiega do Tenatae z dłońmi ułożonymi do zaklęcia, ale Lina powstrzymuje go ruchem dłoni.
- Zostaw go, to nie Xellos – wyjaśnia, na co Zelgadis zatrzymuje się i spogląda z zaskoczeniem to na nią, to na młodziana z moją twarzą. Dopiero wtedy Tenatae odwraca się w stronę przybysza i dzieje się z nim coś dziwnego... Nagle jakby tchu mu zabrakło, a oczy rozszerzają się pod szkłami okularów. Podejrzewam także, że podskoczył mu puls i jednocześnie zastanawiam się, czy sam kiedykolwiek reagowałem w taki sposób na widok Zelgadisa? Lina korzysta z okazji i zerka antykwariuszowi w oczy, a widząc normalne, „ludzkie” źrenice, oddycha z ulgą. Teraz wie na pewno, że młodzieniec jest człowiekiem.
- Jak to?.. - Pyta Zelgadis, robiąc niezbyt inteligentną minę i podchodząc bliżej. Również spogląda tworowi mojemu i Zellas w oczy, i kręci z niedowierzaniem głową, widząc to, co wpierw ujrzała jego towarzyszka. - Dziwne... - Stwierdza, nie spuszczając młodzieńca z oczu. Wygląda tak, jakby pragnął zajrzeć w jego umysł i rozwiązać zagadkę pod tytułem: „Dlaczego on wygląda DOKŁADNIE jak Xellos?”
- Doprawdy, nie mam pojęcia, z kim mnie mylicie, ale ośmielam się zauważyć, że nie pałacie zbytnią sympatią do tego osobnika – zauważa Tenatae, przytomniejąc równie szybko, jak oniemiał na widok kamienno skórego maga. - Jestem Tenatae i od dwóch lat mieszkam tu, i pracuję.
Zel i Lina przyglądają mu się znów podejrzliwie, pamiętając doskonale, kiedy ja sam zniknąłem im z widoku. Szczególnie mag nie wygląda na przekonanego tym zapewnieniem.
- Nigdy nie zaufałbym komuś, kto przypomina tego okropnego Mazoku – stwierdza beznamiętnym głosem, który tak często potrafił ranić. Określenie „okropny Mazoku” już mnie nie boli, za to stworzenie będące moją kopią wygląda na zranione. Nie na co dzień porównuje się ludzi aż tak dosadnie do potworów, czyż nie? Młodzieniec wychodzi na zaplecze, po czym rozlega się trzaśnięcie drzwiami. Aiko patrzy wpierw za nim, po czym rzuca klientom karcące spojrzenie.
- Co wyście najlepszego zrobili?! Jak mogliście powiedzieć coś tak okropnego i nieludzkiego?! - Zarzuca im, wyglądając na szczerze przejętą. Nie dostrzega tego, że w Zelgadisie nie ma zbyt wiele z człowieka. - Jest bardzo wrażliwy, biedak. Nie pozwolę, żeby jakaś zgraja obcych raniła go głupimi porównaniami, nieważne, czy to zwykli śmiertelnicy, czy tak zwani „zbawcy świata”! - Dodaje, znów spoglądając w stronę drzwi zaplecza. Wygląda na zagubioną, z jednej strony pragnąc pójść za „bratem”, a z drugiej nie chcąc zostawiać obcych sam na sam z księgozbiorem. - Gdybyście jeszcze nie porównali go do jakiegoś Mazoku... On nawet nie zna żadnych zaklęć... - Szepcze nieco łamiącym się głosem, a to wyznanie nieco mnie zaskakuje. Zellas stworzyła jednak istotę, która różni się w pewnym stopniu ode mnie i myślę, że chyba tak jest lepiej. Nie znając magii, Tenatae może nie wzbudzać aż takiej nieufności jak ja. Musi być coś w tonie głosu Aiko i w sposobie, w jakim mówi o swoim „bracie”, bo oboje robią minę, która wskazuje na poczucie winy. - Znalazłam go dwa lata temu nad brzegiem rzeki, odzianego jedynie w łachmany. Nie pamiętał absolutnie nic, co zdarzyło się w przeszłości, ale czyż to jest ważne? Zaopiekowałam się nim i traktuję jak brata... To dobry człowiek i jedyna rodzina, jaką teraz mam... - Kiedy to mówi, przez twarz Liny przemyka cień zrozumienia, jakby domyśliła się, co takiego się stało.
- No, to na pewno nie jest ten wstrętny Mazoku, prawda, Zel? - Odwraca się do swojego towarzysza, ale nie dostrzega go w antykwariacie. Nie zdołał nawet usłyszeć historii o tym, jak Aiko znalazła Tenatae, bowiem właśnie wtedy wyszedł na zaplecze, a tam znalazł tylne drzwi, przez które przedostał się do niewielkiego ogrodu. Teraz może obserwować tego, którego uraził swoimi szorstkimi słowami. Istota stworzona przez Zellas i mnie siedzi na podwójnej huśtawce i wpatruje się w niebo. Na jej dłoni przesiaduje biały gołąbek, którego głaszcze delikatnie po skrzydełkach. Okulary spoczywają obok niej na huśtawce. Ludziom łatwiej jest płakać, kiedy nic nie przesłania im oczu...
Kamienno skóry mag wygląda na zakłopotanego, widząc łzy płynące z oczu kogoś, kto przypomina mnie... Nie jemu dane jest wiedzieć, ile razy płakałem, niejako z jego winy. Teraz klęka naprzeciw Tenatae, płosząc tym samym gołębia i chwyta go za dłoń, na której spoczywała przed chwilą białoskrzydła ptaszyna. Młodzieniec odwraca się w jego stronę, z wystraszonym wyrazem twarzy i pragnie jak najprędzej wytrzeć oczy, ale Zelgadis go uprzedza. Zawija dłoń w rękaw koszuli, ocierając słone krople spływające po policzkach mojej kopii.
- Przepraszam, czasami bywam oschły i niemiły – wyjaśnia, nie przestając go głaskać, tym samym wywołując rumieniec na twarzy Tenatae. Młodzian wpatruje się w jego oblicze jak w święty obrazek, nie zważając na jego niebieską i kamienną skórę ani na włosy niczym druty.  - Czujesz to? - Pyta Zelgadis, pamiętając o tym, że dla mnie dotyk był niczym, nie zaliczał się do podstawowego składu moich potrzeb. Ale z Tenatae jest inaczej, widać że lubi być głaskany, choć tej małej przyjemności dostarcza mu ktoś, kogo dopiero co poznał.
- Oczywiście, że tak – odpowiada spokojnie i trochę dziwi go to pytanie. - Dlaczego miałbym nie czuć? - Pyta, marszcząc lekko brwi. - Nie jestem żadnym Mazoku i tak, CZUJĘ kiedy ktoś mnie dotyka, tak jak i CZUJĘ kiedy ktoś mnie rani. Czy to cię zadowala? - Patrzy na Zelgadisa w taki sposób, jakby chciał się z nim kłócić o swoje człowieczeństwo. Na szczęście kamienno skóry mag nie jest w nastroju do tego.
- Myślę, że tak – odpowiada spokojnie, odsuwając rękę od jego policzka i kładąc ją na drugiej dłoni Tenatae. Głaszcze ją w tak nienachalny lecz sugestywny sposób, że jego rozmówca zaczyna się powoli rumienić. Patrząc na tę scenę zastanawiam się, jak mogłem być tak głupi, by kiedykolwiek myśleć, że Zelgadisa pociąga Lina? Toż to wygląda niemal jak oświadczyny. - Czy w ramach przeprosin mógłbym... hm... zaprosić cię na herbatę i coś słodkiego?
Tenatae wpierw patrzy na Zelgadisa z zaskoczeniem, a potem się uśmiecha MOIM uśmiechem, co zostaje prędko odwzajemnione. W jakiś sposób mnie to nie dziwi, bowiem istota, którą stworzyła Zellas na MÓJ obraz i podobieństwo wydaje się całkiem urocza. Otrzymała wszystko to, co uważałem w sobie za ludzkie, od moich uczuć, po sam wygląd. Jest kimś, kogo Zelgadis potrzebuje, a kim ja nigdy nie mógłbym dla niego być. Potrzebuje kogoś, kto będzie przy nim i wspierał, dla kogo tym bardziej będzie chciał zostać na powrót człowiekiem. I taka jest właściwa kolej rzeczy.
Ja stałem się pustą bryłą, której trzeba nowej cielesnej powłoki, by mogła nadal czynić swoją powinność. Chcę tylko, żeby Zellas spełniła swoją obietnicę i nigdy już nie postawiła mnie na drodze ani Zelgadisa, ani żadnego z jego towarzyszy. Nie wiem, jakbym na nich zareagował, ani oni na mnie, bo przecież już mnie nie ma i wtedy nie byłoby we mnie nic. Jestem pustką, nicością która niebawem przyoblecze się w coś, co jedynie przypomina ciało.
W takim razie dlaczego tak bardzo boli mnie „serce”?  


KONIEC
My first fanfic to anime "Slayers!".
Pairing: Xellos/Zelgadis.
Language: - polish
© 2008 - 2024 bibi-wish
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In